W dobie internetu i gier komputerowych rodzic, widzący swoje dziecko z książką lub gazetą w ręku, uśmiecha się z zadowoleniem. Nauczyciele w szkołach narzekają na ubogość słownictwa wśród uczniów. Biblioteki organizują akcje popularyzujące czytelnictwo. Tylko się cieszyć, że dziecko czyta i problem wtórnego analfabetyzmu go nie dotyczy. Czy na pewno?
Czy wiesz co czyta Twoje dziecko?
Poglądy na temat czytelnictwa rodzice czerpią zazwyczaj z własnych doświadczeń. Pamiętają, jakie lektury ich obowiązywały, jakie książki sami lubili czytać. Zdają sobie sprawę, że okładki są inne, bogatsze i bardziej atrakcyjne. Może nawet zauważają zmiany w kanonie lektur. Wydaje się to naturalnym krokiem w dobrym kierunku, lepiej żeby dzieci przeczytały coś współczesnego, zamiast bazować na streszczeniach nudnych pozycji klasyki. Niewielu rodziców zwraca uwagę, co tak naprawdę znajduje się w książce, którą dziecko czy nastolatek trzyma w ręku. Ważne, że czyta.
Pozna język ojczysty?
Dorośli zachęcają dzieci i młodzież do czytania tego, co dla nich interesujące, bez względu na tematykę, ponieważ panuje powszechne przekonanie, że dzięki temu w naturalny sposób lepiej poznają język polski, a przy okazji nauczą się ortografii i interpunkcji. Owszem, w pewnym sensie jest to prawdą, a przynajmniej było za czasów poprzedniego pokolenia. W wydawnictwie, przed drukiem, dokładnie sprawdzano każda pozycję pod względem ortograficznym, interpunkcyjnym oraz stylistycznym. Zajmowali się tym specjaliści od języka polskiego. Zamieszczanie wulgaryzmów i niegramatycznych wyrażeń było niedopuszczalne w książkach dla młodzieży. Dziś traktuje się tzw. łacinę podwórkową jako wyraz artystyczny, wprowadzenie języka współczesnego czytelnikom i tym samym bardziej dla nich zrozumiałego. Tymczasem jest odwrotnie, to, co dzieci czytają, wpływa na to jak się wyrażają. W wielu przypadkach bynajmniej nie można zakwalifikować tego do poprawnej polszczyzny.
Poszerzanie słownictwa?
Wydawałoby się, że bezsporną zaletą czytania książek jest poszerzanie słownictwa. Tymczasem dużą część literatury dziecięcej i młodzieżowej stanowią na rynku tłumaczenia pozycji autorów amerykańskich. Jakkolwiek przy czytaniu ich w oryginale nie można odmówić słuszności tego argumentu (zazwyczaj posiadany zasób słownictwa w języku obcym jest dużo mniejszy niż w języku ojczystym), nie da się powiedzieć tego samego o ich polskiej wersji. Wina nie leży po stronie tłumacza – z pustego i Salomon nie naleje. Proste słowa przekłada się na ich proste odpowiedniki – inaczej tłumaczenie będzie nierzetelne. George Orwell w książce „Rok 1984” przedstawia m.in. koncepcję jednego z urzędów, które zajmował się wykreślaniem ze słownika i wycofywaniem z gazet (oraz użytku publicznego) pojęć uznanych za szkodliwe lub zbędne, „oczyszczając” w ten sposób język. Skutkowało to tym, że ludzie należący do tej społeczności zaczęli mieć problem z wyrażaniem pewnych myśli i uczuć. Czy czasem nie zaczynamy obserwować tego u młodszego pokolenia?
Czytanie książek bez sensu?
Czy wobec tego należy się zniechęcić do zaszczepiania w dziecku pasji czytelniczej? Absolutnie nie, ale warto zwrócić uwagę na to, czym nasza pociecha się interesuje. W końcu istnieje wiele książek, które mają oczekiwane walory literackie. Nie chodzi o to, żeby wybierać dziecku lektury, to nigdy nie zdaje egzaminu. Natomiast można spróbować znaleźć wśród interesującego go gatunku (niezależnie czy to kryminał, fantastyka czy romans) książkę podobną do tych, które czyta, ale o bogatszych walorach językowych i delikatnie podsunąć, np. w formie prezentu pod choinkę. Może w ten sposób ustrzeżemy młodsze pokolenie przed orwellowskim wtórnym analfabetyzmem?
KWO